Maracana: Directed by Lukasz Lukasik. With Halina Bartosik, Malgorzata Bieganska, Patryk Brzoza, Tadeusz Chudecki. To z nią chciałem się całować, chodzić na te wszystkie zapiekanki i pizze, do kina. Z nią przeżyłbym nawet spacer po parku, choć uważałem to za stratę czasu. Marzenie nawet go nie zaproponowałem, a ona uznała, że jestem po prostu mało romantyczny. Zacząłem realizować swój plan. Przychodziłem do nich regularnie. Z Życia Wzięte Poleca Historie Niesamowite - Wydawnictwo Bauer Sp z o.o. S.k., w empik.com: 6,49 zł. Przeczytaj recenzję Z Życia Wzięte Poleca Historie Niesamowite. Zamów towar z dostawą do domu! Czułam się taka szczęśliwa! Oczywiście poszłam, potem znów – z gotowymi zdjęciami, potem byłam u nich na obiedzie. Kilka razy zaprosiłam Marcina z Kasią do siebie, do Warszawy. No i cóż – już nie jestem sama. Czytaj także: „Zerwałam z narzeczonym, bo śniło mi się, że ma romans z mężczyzną. Do dziś pluję sobie w „– No tak, ty masz szczęście. Wyszłaś za mąż za prawdziwego faceta. A ja? Za nieudacznika! – wypaliła ze złością moja żona. A potem zaczęła się żalić, jak to z powodu tchórzostwa, lenistwa i braku ambicji nie chcę zmienić naszego życia w raj. Że inne kobiety mają lepiej, tylko ona tak źle trafiła itd. Przy stole zapanowała kompletna cisza”. Z życia wzięte. 4.6 4. „Szwagier lubił się u nas za darmo stołować. Gdy byliśmy w potrzebie, to zapomniał ile schabowych u mnie wciągnął”. 4.1. „Odeszłam od męża i wyszłam za faceta zmarłej przyjaciółki. Dzieci wylały na mnie pomyje, mimo że ich ojciec mnie zdradzał”. 4.7. „Córka wyfrunęła z gniazda i Ludzie na osiedlu patrzą na mnie z podziwem. Niektórzy podchodzą, gratulują odwagi. Z jednej strony to bardzo miłe, ale z drugiej, czuję się zażenowana. Przecież nie zrobiłam niczego wielkiego. Po prostu ruszyłam na pomoc sąsiadce. Rodzice zawsze mi powtarzali, że nie można zostawić człowieka w potrzebie. zjkc. 15 osób, które zaliczyły wpadki w kuchni. Nie ma litości! 17 osób, które przegrały walkę na kuchennym froncie. Ich wyczyny wywołują lawinę śmiechu! 14 osób, które los mocno doświadczył w kuchni. To nie było udane gotowanie 17 osób, które udowadniają, że poniedziałki powinny być wykreślone z kalendarza 19 osób, które kompletnie nie poradziły sobie z obsługą sprzętu. Każdy ma swoją piętę Achillesa 16 najlepszych zamówień, podczas których kelner i gość chyba nie do końca się zrozumieli 21 osób, których dzień był zdecydowanie gorszy niż Twój. To zawsze jakieś pocieszenie! 16 wpadek w kuchni, które zrujnowały komuś dzień. Dla innych to dodatkowa porcja śmiechu 25 kuchennych wpadek, które bawią do łez. Te osoby nie powinny zbliżać się do kuchni 21 pechowców, którzy zaliczyli kuchenne wpadki. Będą im się śnić po nocach! 16 przypadków kiedy przygotowanie posiłku zakończyło się totalną porażką. I to w jakim stylu 13 wpadek kuchennych z motywem świątecznym. Mam nadzieję, że za drugim razem im się udało! fot. Fotolia Paliłaś?! – spojrzałem oskarżycielsko na Ilonę. – Skąd ci to przyszło do głowy? – udała zdziwioną. – Przecież rzuciłam razem z tobą osiem lat temu. Nie pamiętasz? Może powinieneś ograniczyć cholesterol? – zapytała ironicznie. – Bardzo śmieszne! – prychnąłem. – Doskonale pamiętam, kiedy rzucaliśmy palenie. Ale wiem też, co czuję! – Wydaje ci się. Ja nic nie czuję… A może to sąsiedzi na korytarzu palą? Przecież sam mówiłeś, że czasem śmierdzi. – To zupełnie inaczej czuć. Dzisiaj ktoś na pewno palił tu u nas. Chuchnij – zażądałem. – A daj ty mi święty spokój!– oburzyła się żona, udając obrażoną moimi podejrzeniami. – Nie będę się wygłupiać!– Uważaj! – pogroziłem jej palcem. – Wiesz, że w tym domu istnieje wieczysty zakaz palenia. I wiesz z jakiego powodu. Dlatego od dzisiaj będę miał cię na wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju. Wprawdzie nie przyznała się i nie chuchnęła, ale byłem przekonany, że mam rację, i to tylko kwestia czasu, kiedy ją przyłapię na gorącym uczynku. Trzeba przyznać, że od tej pierwszej wpadki zaczęła się lepiej pilnować. W jej torebce, którą kilkakrotnie przeszukałem ukradkiem, nie znalazłem ani śladu papierosów czy zapalniczki. Nigdy więcej nie zapaliła w domu. Ale zaczęła notorycznie używać przeróżnych odświeżaczy oddechu. Już sam ten fakt świadczył dobitnie o tym, że wróciła do dawnego nałogu. Był jednak dowodem pośrednim, podobnie jak zapach tytoniu na jej ubraniach. Potrzebowałem czegoś że najlepiej będzie, jeśli złapię ją na gorącym uczynku. Pomyślałem, że na pewno musi palić tuż przed powrotem do domu, żeby potem jakoś wytrzymać wieczór i noc bez dymka. Dlatego zaczaiłem się na nią obok przystanku autobusowego, na którym wysiadała po pracy. A potem poszedłem za nią krok w krok, żeby nie tracić jej z oczu, choć oczywiście utrzymywałem bezpieczną odległość. Kiedy byliśmy już blisko domu, znienacka podeszła do naszego auta i je otworzyła. „Niedobrze – pomyślałem. – Pewnie jedzie gdzieś kawałek dalej, pali sobie spokojnie i dopiero wraca. Zgubię ją…”. Już po chwili okazało się, że niepotrzebnie się niepokoiłem. Ilona sięgnęła pod siedzenie pasażera i wyjęła stamtąd paczkę papierosów.„A więc to dlatego nigdy nie mogłem u niej znaleźć papierosów… Dobrze je schowała” – przebiegło mi przez głowę. Poczekałem, aż Ilona zapali. Potem podszedłem i stanąłem przed nią bez słowa. Najpierw zrobiła taki ruch, jakby chciała odrzucić papierosa w śnieg. Później jednak wsadziła go sobie do ust i demonstracyjnie się nim zaciągnęła. Dopiero wtedy zapytałem:– Masz mi coś do powiedzenia? – Absolutnie nic – odparła butnie. – Jestem wolną osobą i jeśli mam ochotę zatruwać się papierosami, to będę to robiła. I nie obchodzi mnie, że masz z tym problem! – Przypominam ci, że lekarz zabronił mi palić, bo miałem stan przedzawałowy! – zawołałem z pretensją. – Ale MNIE nie zabronił! I wystarczy, że mnie terroryzowałeś przez osiem lat. Mam bardzo stresującą pracę i potrzebuję sobie czasem zapalić. I już! Ciebie przecież do niczego nie Ilona miała rację… Przestała palić wyłącznie na moją prośbę. Po pierwsze dlatego, że dym mi szkodził. A po drugie ze względu na to, że gdy widziałem ją z papierosem, to sam straszliwie cierpiałem, nie mogąc zapalić. Lecz jeśli chodzi o nią, rzeczywiście nie było żadnych przeciwwskazań, żeby czasem sobie zapaliła. (Oprócz tego, że palenie szkodzi). Ta dekonspiracja rozzuchwaliła ją i od tej pory nie kryła się tak bardzo z nałogiem. Owszem, w mojej obecności nie paliła, ale coraz częściej zacząłem czuć dym w naszym domu. Na moje uwagi na ten temat odpowiadała lekceważąco, że histeryzuję. Poza tym takie „wspomnienie zapachu dymu”, jak to określała, na pewno nie zrujnuje mi zdrowia. A na koniec – tak naprawdę to przecież nic nie czuć. Ona sama już kilka minut po skończeniu palenia nie wyczuwa żadnego zapachu dymu z papierosów!Znosiłem to przez jakiś czas, lecz w końcu miałem dość. Chociaż ciągle była zima, zacząłem otwierać szeroko okna, żeby pozbyć się zapachu dymu. Otwierałem je nie na chwilę, a na bardzo długo. Wkrótce temperatura w każdym pomieszczeniu spadła do jakichś piętnastu stopni. Najpierw Ilona nie reagowała. Może miała nadzieję, że szybko dam sobie spokój, bo i ja zmarznę? Jednak gdy tylko usłyszała prognozę o całkiem sporym ochłodzeniu na przełomie lutego i marca, nie wytrzymała.– Zamknij natychmiast te okna – nakazała mi w końcu. – Ale dlaczego? Wpada do środka przyjemne świeże powietrze. – Jest straszny ziąb! – Nie czuję tego – wzruszyłem ramionami. – Mnie jest przyjemnie. – Bo cię grzeje twoja gruba skóra! Za to mnie jest zimno jak diabli. – W porządku, zamknę, jak przestaniesz palić! – zaszantażowałem ją. – Niedoczekanie twoje! – krzyknęła. – Od dzisiaj będę spała w pokoiku Uli! Tak miała na imię nasza dorosła córka. Ilona „wyprowadziła się” od razu. Myślała, że teraz będzie już mogła palić, kiedy tylko zechce, i chłód jej nie zagrozi. Mimo wszystko nawet ona ciężko znosiła „wędzarnię”, w którą szybko zmienił się pokój naszej córki, i na szczęście potrzebowała czasem ją wywietrzyć. A gdy wstawała rano i wychodziła ze swojego przytulnego gniazdka, zaraz wpadała w arktyczny chłód naszego korytarza. Skutkiem czego przeziębiła się dość szybko. To sprawiło, że próbowała ogłosić zawieszenie broni. Ja jednak wiedziałem, że to z jej strony tylko taki wybieg taktyczny. W trakcie zaziębienia i tak nigdy nie paliła. Dlatego zaproponowałem jej jedynie trwałe uszczelnienie drzwi do jej pokoju, żeby się aż tak bardzo nie wychładzał. Mogła też, oczywiście, mieć zamknięte okna w dzień, tak długo jak ja byłem w trochę już załamana, wezwała na odsiecz Ulkę. Miała nadzieję, że córka stanie w jej obronie i nakrzyczy na mnie. Ale Ula zawsze była ostoją zdrowego rozsądku i nigdy nie opowiadała się po żadnej ze stron. Dlatego po wysłuchaniu racji nas obojga stwierdziła stanowczo:– Macie się natychmiast pogodzić! – Ja się z nikim nie kłócę! – uniosłem się. – Lekarz zakazał mi palenia i nie mogę tolerować w swoim własnym domu… – Akurat! – przerwała mi żona. – Po prostu mi zazdrościsz, że ja mogę palić.– Chyba oszalałaś?! Czego mam ci zazdrościć? Że umrzesz na raka płuc?! – Jakbyś nie zazdrościł, tobyś mnie nie śledził! – odwarknęła. – Paliłabym poza domem i nic by się nie stało. Ale ciebie bolało, że mam trochę przyjemności! – Przestańcie! – prosiła wysiłki na nic się nie zdały. Za bardzo byliśmy oboje nakręceni. Dlatego w końcu powiedziała: „Mam was dość!” i wyszła. A my ledwo zauważyliśmy jej wyjście. Tak zajęci byliśmy kłótnią…Ilona po tygodniu wyzdrowiała, ale wciąż miała lekki kaszel. Stwierdziła, że to kaszel poinfekcyjny i że nabawiła się go przeze mnie. Zaprotestowałem: – Po prostu doigrałaś się! Tak kaszlesz przez to twoje ciągłe kopcenie.– Ustaliliśmy, że mnie to nie szkodzi! – Akurat, nie ma ludzi którym nie szkodzi. A teraz palisz dużo więcej niż kiedyś. – Bo mnie wkurzasz! – oświadczyła Ilona i demonstracyjnie zapaliła byłem wściekły na żonę, zacząłem się o nią trochę niepokoić. Kaszel, zamiast słabnąć, jakby się u niej nasilał. Próbowałem namawiać ją, żeby poszła z tym do lekarza, ale ona postanowiła „na złość babci odmrozić sobie uszy”. Straszliwie mnie to irytowało. I kiedy któregoś dnia zobaczyłem na stole paczkę papierosów, postanowiłem ją zniszczyć. Porwałem fajki na kawałki, ale jeden papieros potoczył się pod stół i dzięki temu ocalał. Podniosłem go. Pierwszy raz od ośmiu lat miałem w ręku papierosa…Zaschło mi w gardle. Naszła mnie nagła i nieodparta pokusa, żeby i zrobiłem to. Zaciągnąłem się intensywnie dymem, sam się sobie dziwiąc, że po tylu latach nie krztuszę się, tylko odczuwam niewysłowioną przyjemność… – Wiedziałam! – niespodziewanie obok pojawiła się Ilona. – Ty hipokryto!– To jest tak, jak myślisz! – broniłem się tekstem najgłupszym z możliwych. – Mnie zabraniasz, a sam palisz! – wrzasnęła. – I pomyśleć, że już miałam rzucić! Ale w takim razie nie przestanę! – Wcale nie miałaś rzucić! Tylko tak mówisz bo… – urwałem, skrzywiłem się i przyłożyłem dłoń do klatki pamiętam z tego, co działo się przez kolejne godziny. W głowie zostały mi tylko jakieś migawki z karetki pogotowia i fakt, że wwożą mnie do sali operacyjnej. Dopiero następnego dnia dotarło do mnie, że doznałem rozległego zawału. W szpitalu spędziłem ponad trzy tygodnie. Kiedy wróciłem, Ilona na moich oczach demonstracyjnie wyrzuciła paczkę papierosów do kosza. Tak naprawdę przestała palić już wcześniej, kilka dni po moim zawale, kiedy okazało się, że już nic nie zagraża mojemu życiu. A teraz wreszcie zaczął jej zanikać ten okropny kaszel, który był jednak efektem palenia. Ja też czułem się lepiej, choć lista rzeczy, których mi nie wolno, zrobiła się jeszcze dłuższa…Mój zawał przerwał wreszcie naszą wojnę domową. Szkoda tylko, że musiało się stać coś takiego, żebyśmy oboje się opamiętali. Gdyby udało nam się to wcześniej, zaoszczędzilibyśmy sobie nerwów. No cóż, może tego właśnie potrzebowaliśmy, by zrozumieć, jak ważne jest zdrowie. Marek Sielsko i anielskoTak sobie myślę, że właściwie to jestem wielką szczęściarą. Wstaję rano, wdycham zdrowe wiejskie powietrze i jestem szczęśliwa. Ptaki również, bo śpiewają na sośnie rychtalskiej różne kantyki. Cóż więcej potrzeba do pełnego kawa obok mnie. Stukam na klawiaturze komputera. Po chwili otwieram okno z widokiem na mój kochany ogródek. Tak. Są jeszcze takie miejsca w naszej kochanej Polsce, gdzie nikt nie odlicza czasu, a życie biegnie swoim torem. Nic nie zakłóca błogiego rano. Czas na spacer po wiejskim ogródku. Wdychanie zapachu sosen i świerków oczyszcza umysł. Tak mi się zdaje. Czy jest ktoś, kto może zmącić sielsko-wiejski balans?Dosyć zachwytów! Przerwa dobrze mi w dłonie kubek z kawą i w niebo. Dwa bociany fruną w nieznanym kierunku. Tuż za nimi rozpostarły skrzydła łabędzie. Zapewne fruną do pobliskiego stawu. Byłam tam. Jest niedaleko mojego niedużego mieszkania. Stara, piękna dziewiętnastowieczna kamienica swym herbacianym kolorem i niebanalną architekturą przyciąga niejedno spojrzenie przechodnia. Z pewnością niejedno mogłaby w ogródku w foteliku. Wyciągam nogi. Patrzę w niebo. Cholera! Będzie upał. Tak jak zapowiedziała pogodynka. Niebo bezchmurne. No cóż! Woda niedaleko, zagajnik również. Ptaki i inne zwierzątka będą się miały gdzie schronić. A ja?W mieszkaniu na szczęście jest chłodno i nie trzeba klimatyzacji. Bo jest wysokie na trzy i pół metra. Jest czym oddychać, a zapach znad stawu i zagajnika dociera do mieszkania przez otwarte wysokie się w szelest tataraku. Rechot żab również mógłby niejedno powiedzieć. Jest radosny! Szczęśliwy! Taki swojski. I ten zapach wody unoszący się w powietrzu… wilgotny, rześki. Niedaleko łąka. Mnóstwo polnych kwiatów. To rzadkość tych czasów. Różnorodność kolorów i gatunków zmusza do stworzenia pięknego uwierzycie? Tak sobie mieszkam. Sielsko i tylko ocet… Teraz brak octuWybieram się do pobliskiego marketu. Poranny prysznic. Makijaż. Przewiewna sukienka, torba i Samochody mijają pobliski zagajnik i staw. Spoglądam w stronę stawu. Dzikie kaczki pluszczą się i trzepocą skrzydłami. Są szczęśliwe. Tak myślę.– Dzień dobry. – Słyszę serdeczne powitanie. – Śliczny ma pani kapelusik. Na upał w sam raz. Chroni głowę przed natrętnym, rozżarzonym powitanie i komplement z samego rana wprawiają w dobry humor.– Dzień dobry. Dziękuję. – Odwzajemniam się nieśmiałym uśmiechem.– Dokąd tak z rana?... Spacerek?– O, tak – odpowiadam nieco tutaj życzliwi i uczynni. Doświadczam tego na własnej skórze. Niemal codziennie. O każdej porze dnia. Wykluczam noc oczywiście!Biorę koszyk na zakupy. Z półki olej, warzywa, owoce, małą kajzerkę i wkładam do koszyka wybrane produkty. Brakuje mi tylko jednej rzeczy – octu. Wolno się rozglądam. Podchodzę do kasy.– Przepraszam panią, na której półce jest ocet?Mieszkam tu już jakiś czas i powinnam to wiedzieć. W końcu w sklepie nie pierwszy raz jestem.– Nie mamy octu. Już cały kobieta śmieje się bardzo dłonią policzka. „Jak to?”– Widzi pani, do czego doszło? Musi pani iść do sklepu pana P. Tam powinien być.– A słoiki są?– Nie, nie ma. Mamy tylko ja wpadam w histeryczny śmiech. Pani przy kasie odwzajemnia się tym samym. Śmiech rozlega się po całym do kasy. Młoda kobieta próbuje wytłumaczyć pewne braki w towarze.– Nie ma w hurtowni, w której zamawiamy towar – tłumaczy i śmieje się szczerze. – Widzi pani, kiedyś był tylko ocet, reszta na kartki. Teraz brak octu. Od pozostałych produktów półki się uginają.– Skąd to pani wie? – pytam. – Jest pani młodą osobą. Siłą rzeczy nie przeżyła pani tego.– Tato mi opowiada o tamtych czasach. O stanie wojennym miłe zaskoczona. To, że opowiada córce o tamtych czasach, jest miłe, co podziwiam. Sam fakt rozmów z córką świadczy o ich bliskim kontakcie emocjonalnym. Stan wojenny dla większości młodych ludzi to jedna wielka niewiadoma. Dążenie do poznania historii stanu wojennego jest, powiem dosadnie, obojętne. Nie wgłębiałam się bliżej w meritum sprawy.– Uszanowanie dla tatusia. Jestem pełna podziwu, że potrafi pani przekazać i przybliżyć historię tamtych czasów – powiedziałam. – A ocet proszę się i cóż! Mądrą mamy młodzież, mimo wszelką normąZaczynam prozaicznie. Proszę jednak wytrwać. Tak, to prawda. Zgubiłam wąż od mojego odkurzacza. To był normalny wąż z małą nasadką. Przyzwyczaiłam się do odkurzacza, do węża, nasadki, bo bardzo poręczny ten odkurzacz. Wąż nie za długi, giętki. Odkurzacz również lekki i bardzo przydatny. Ten wąż jest w zupełnie innym miejscu niż mój mały, lekki odkurzacz. Zwykle wyciągam go i podłączam do odkurzacza. Po prostu małe mieszkanie i w całości nie mieści się między szafą a ścianą. Za to w szafie na dolnej półce z powodzeniem. Zwykle wyciągam najpierw odkurzacz, a potem wąż z nasadką. Jestem wtedy gospodynią domową, a dokładniej sprzątaczką. W kilka sekund przeistaczam się w inną osobę. Łatwo wtedy, po sprzątaniu, kiedy opadają siły, zapomnieć o obowiązku sprzątania panią tego mieszkania. Robię, co mi się żywnie podoba. Śpiewam, maluję się, piszę opowiadania. Tak jak w tej chwili. Jestem szczęśliwa. Do bólu szczęśliwa. Mój świętej pamięci mąż zwykle mówił: „róbta, co chceta, obyście byli szczęśliwi”. Miał skoro wąż się gdzieś zawieruszył… Przeszukałam kilka razy szafę i zajrzałam za kanapę. Wszystkie kąty, gdzie mogłam go włożyć – za łóżkiem, biurkiem, za półkami. oczywiście garaż, piwnicę. Nie pamiętam. Amnezja. Szkoda, bo był fajny. A co gorsza, odkurzacz stoi bezczynny. Bezrobotny. Patrzę na niego z politowaniem. To z pewnością jest złośliwość przedmiotów jednak inne zmartwienia niż wąż do odkurzacza. Pogodziłam się ze stratą i zapomniałam o tym. Nie myślałam już o nim nawet wtedy, kiedy opustoszyłam szafę, żeby poukładać swoje ubrania na nowo. Lubię porządek w szafie. Łatwiej jest schować wszystkie rzeczy. A jest tego nie powiem, jest! Przy tej okazji odłożyłam nieco ubrań dla Caritasu. Pozbywam się wtedy nawet tych, które lubię. Zbierają co jakiś czas spod posesji worki z ubraniami dla biednych ludzi. Trzeba pomagać ludziom. A może zamyślona wrzuciłam wąż do takiego dobroczynnego worka?To byłoby jakieś wytłumaczenie. Ale co w takim razie z moim odkurzaczem i pozostałymi częściami? Przecież nie dopasuję węża z innego odkurzacza do tego, co mam. Pogodziłam się więc ze stratą. Pomyślałam, że czas kupić porządny odkurzacz. Przyznam się, że trudno mi będzie rozstać się z tym martwym przedmiotem. Stał taki bezrobotny w kącie. Między szafą a ścianą. Opowiadanie krótkie i bez puenty. Tajemnicze zniknięcie węża z małą nasadką nie wytrzyma ogromnej konkurencji z tym, co codziennie podaje prasa i telewizja. Ale nie przerywajcie czytania. To jest tylko preludium. Będzie ciekawiej. Obiecuję na sto procent!Należę do tych bezsennych. Zasypia mi się ciężko, a jak mi się już uda, to razem z sennymi marami. Krzątam się gdzieś po jakichś mieszkaniach, widzę to podłogę, to sufit, to ściany, to znowu żyrandol, a mieszkanie wielkie… nie ma końca. Bywają również inne majaki czy też zjawy. Ten sen – gdzieś nad ranem był inny. Taki rzeczywisty. Mary miały lepszy dzień, dobrze oświetliły mieszkanie. Wyraźnie było widać szafę w mojej sypialni. Nocną lampkę, żelazne kute łóżko, wyraźnie widziałam poduszkę i kołdrę, którą odrzuciłam jednym ruchem. Wstałam szybko z łóżka, otworzyłam szafę i schyliłam się do najniższej półki. Tam trzymam pudła z butami. Wyrzuciłam je z szafy i zajrzałam w czeluście szafy. Pod niewielkim kocem leżał mój wąż. Wyglądał, jakby czekał na wsunięcie go w otwór odkurzacza. Jeden koniec węża był podniesiony, drugi zaś – skulony jak ogon węża (Serpen Cauda z gwiazdozbioru).Zdecydowanym ruchem wyciągnęłam wąż spod koca. Sen w tej samej chwili się i zaparzyłam sobie bardzo mocną kawę. Pomyślałam, że dobrze byłoby, gdyby to była do komputera i zaczęłam pisać opowiadanie dla dzieci. Chciałam przybliżyć dzieciakom trochę wiedzy ze „Świata Zofii”. Siedziałam nad komputerem i stukałam w klawiaturę. Przez kilka godzin. Nie można wówczas myśleć o czym innym. Trzeba w tekst włożyć dużo serca, by stał się dla maluchów zrozumiały i przede wszystkim ciekawy. Minęła godzina, może dwie, stukania w klawiaturę w ciszy i skupieniu. W całkowitej pustce, rozkosznej pustce. I nagle… po prostu wstałam z fotela, otworzyłam szafę, nachyliłam się nad dolną półką i odsunęłam mały ruchem wyciągnęłam wąż. Stałam z nim w sypialni przez dłuższy czas i patrzyłam na niego z wielkimi, wyłupiastymi oczami i rozwartymi ustami. Czekałam, aż sen się skończy… chyba sen! Bo bywają powroty snów. Nie obudziłam kawę każdego ranka, idę do piekarni po bułeczki, zmywam, gotuję, piszę, idę na cmentarz porozmawiać z mężem. Chociażby o takim dniu i nocy, jak ten, który minął. I modlę się do św. Antoniego o to, by znalazł chociażby jedną rzecz, którą zgubiłam. I nic! Widocznie ma dużo zleceń. Trzeba poczekać! Ot co!I co to było właściwie? Co o tym myśleć, jeśli nie jestem na jawie? Jasnowidzenie?Może coś nie tak z głową? Wizje paranormalne mają inny wymiar niż wąż odkurzacza. O, kurczę! Ale zamiast węża powinien siedzieć św. Antoni. Myślę, że nie można sobie odpowiedzieć na to pytanie. Sądzę, że nikt nie zna odpowiedzi, może to mała cząstka tego, co nie ma barier czasu i przestrzeni. Jest to coś, co nie porusza się w czasie. Zwykły wąż do odkurzacza i mnóstwo nietuzinkowych, wszelakich myśli, które mają sens, pod warunkiem że piszę to na kurczę, nie wierzę!!!Koniec Wersji Demonstracyjnej LIDLStroje Kąpielowe Dla Każdej SylwetkiTeraz w PromocjiZOBACZ Komunikacja zajmuje w naszym społeczeństwie bardzo ważną rolę. Ta ludzka interakcja może jednak czasami powodować pewne nieporozumienia. Najczęściej dotyczą one drobnych błędów, które łatwo mogą zostać poprawione. Problem ten jest natomiast znacznie poważniejszy w momencie gdy odnosi się do jakichś ważnych osobowości lub wydarzeń. Jest to szczególnie zauważalne w tak zwanej sztuce przekładu. Oprócz tłumaczenia pewnego komunikatu na inny język, jest ona również przenoszeniem treści do zupełnie odmiennej kultury. Przekładanie komunikatu, tak by był zrozumiały, jest integralną częścią świata biznesu, marketingu oraz przede wszystkim świata polityki. Świat, w którym żyjemy, bardzo często wymaga przetłumaczenia danego komunikatu na więcej niż jeden język. Jest to proces konieczny, by w końcowym etapie przekaz został zrozumiany przez określoną wspólnotę. Generalnie, samo tłumaczenie z jednego języka na drugi nie stanowi żadnego problemu. Czasem jednak mogą pojawić się pewne pomyłki. Ogromne skojarzenie słowa ‹‹mist›› W kulturze anglo-saskiej słowo ‹‹mist›› oznacza coś niematerialnego, delikatnego, tajemniczego oraz odnosi się do czegoś, co wyglądem może przypominać dym. Słowo ‹‹mist›› w uszach Anglika wywołuje pewne egzotyczne, nieznane odczucia. Niestety w języku niemieckim znaczenie słowa ‹‹mist›› to ‹‹gnój›› lub też ‹‹ekskrementy››. Skoro zatem sens słowa ‹‹mist›› jest całkowicie inny w każdym z wyżej wymienionych języków, niektóre prestiżowe produkty takie jak Rolls Royce Silver Mist czy też likier Irish Mist będą wywoływały kompletnie odmienne skojarzenia w każdym z krajów. Oto jeden z powodów, dla którego lokalizacja stała się jednym z kluczowych czynników dzisiejszego świata kompromitujący skrót Łączenie się przedsiębiorstw przebiega zazwyczaj bezproblemowo. Niemniej jednak, niektóre okoliczności czy też lokalizacja mogą okazać się niemałym zaskoczeniem. Tak właśnie stało się w 1988 roku, kiedy to spółki General Electric oraz Plessy połączyły się w celu stworzenia nowego przedsiębiorstwa wyspecjalizowanego w telefonii: General Electric Plessy Telecom. Inicjałami firmy stały się oczywiście następujące litery: GPT. Niestety, patrząc na owe inicjały od strony języka francuskiego, wybór okazał się bardzo żenujący. Wymowa skrótu GPT bardzo przypominała bowiem sformułowanie „J’ai pété.”, co oznacza „Puściłem bąka.” Trzeba przyznać, że zapewne nikt we Francji nie chciałby aby jego firma kojarzona była w ten marka wody mineralnej całkowicie legalna Ogromny, krajowy sukces pewnej włoskiej marki wody mineralnej, skłonił spółkę do rozpoczęcia jej eksportu. Marka ‹‹Traficante›› postanowiła zatem krok po kroku rozwijać swoją popularność, zaczynając od dystrybucji wody w krajach europejskich. Pierwszym celem stał się sąsiedni kraj, Hiszpania. Problem tkwił w tym, że w języku hiszpańskim słowo ‹‹traficante›› oznacza ‹‹handlarza narkotyków››. Pomimo zabawnej nazwy, która zachęcała niektórych do kupna, sprzedaż wody nie przyniosła oczekiwanego sukcesu.„Błąd-pochlebca” Pewien słynny dziennikarz, Mike Wallace, pracował przez parę lat dla amerykańskiego magazynu informacyjnego 60 Minutes. To doświadczenie dało mu szansę przeprowadzenia wywiadu, za pośrednictwem tłumacza, z pierwszym prezydentem postsowieckiej Rosji, Borysem Jelcynem. Wallace zapytał Jelcyna czy prawdą było to, że bardzo szybko obrażał się gdy stawał się obiektem krytyki. Tłumacz przekształcił w pewien sposób ów komunikat w pytanie o to, czy Jelcyn ma wrażliwość hipopotama. Nawet jeśli Jelcyn wziął do siebie zadane mu pytanie, zachował zimną krew i uznał pomyłkę za błąd tłumaczeniowy, a nie za objaw długotrwałej wrogości pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a byłym Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. 5/5 - (na podstawie 1 ocen)

wpadki z zycia wziete